Policjant na ratunek Polce…

Niektórym obiecałam historię łapania stopa na cypryjskiej autostradzie, ale ona potrzebuje odpowiedniego wstępu, a skoro już mowa o drogach i środkach lokomocji to…

Pierwsze dni były dla mnie jak życie na innej planecie: jakoś tak ciepło, jasno, radośnie, dziwny alfabet i obce twarze. Jednego dnia – pełna zima, przyspieszona sesja, brak czasu i bieg w skarpetkach do samolotu. Drugiego dnia – pożegnanie się z zegarkiem, 15 C, ostre słońce i tydzień do rozpoczęcia semestru. Przez takie zmiany można stracić głowę, można ją też stracić z zupełnie innego powodu, ale tym razem motyw był banalny.

Nie chciałam wędrować z mapą i czuć się jak turysta albo kobieta z szowinistycznych dowcipów. Spotkanie z oficerem ds. studentów zagranicznych i ze studentami z Harvardu miało odbyć się przy zamku. Jest tylko jeden zamek w mieście, wokół cała strefa archeologiczna. Któż mógłby nie odnaleźć tak charakterystycznego miejsca? O uwierzcie, ktoś na pewno. Przed wyjściem wpatrywałam się w mapę równe 10 minut wmawiając sobie, że mam pamięć fotograficzną. Nie miałam. Byłam przekonana, że mam znakomite wyczucie czasu, takie kobiece – nie wypada być przed umówioną godzinną, a surowa punktualność może podlegać dyskusji. To tak jak z najlepszymi rockowymi koncertami, trzeba je wyczekać, ale na tyle, by się nie znudzić. W końcu po zagubieniu się w małych uliczkach, postanowiłam pójść na skróty. I to kolejna cecha, która w moim przypadku nie leży w szufladce z napisem: zalety. Pewnego dnia poprowadziłam koleżankę skrótem z plaży do centrum miasta. Przecież skoro przeszłyśmy na około to wystarczy w linii prostej przeciąć dany obszar. Nie wystarczyło. Po 15 minutach znalazłyśmy się na tyłach hotelu, a schodząc musiałyśmy wybrać zewnętrzne schody pożarowe, bo nie było innej możliwości. I tak w kapeluszach i sukienkach schodziłyśmy drabinką z hotelowego budynku niby turystki, niby szpiedzy, do tego jeszcze byłam w stanie zrobić zdjęcia. Efkolos, jak mawiają Cypryjczycy.  A jak się tam znalazłyśmy? Właśnie skrótem.

W końcu, zagubiona w drodze do zamku, wyjęłam mapę. A wtedy usłyszałam głos:

Maybe do you need any help? – zabrzmiał nieznajomy

Yes please, do you know how to get to the castel?

Wystarczyłaby krótka odpowiedź, ale byli to Cypryjczycy, a więc na pytanie odpowiedzieli pytaniem, z jakiego kraju pochodzę. Potem tylko chcieli wiedzieć, jak bardzo jest u nas zimno i czy mówię po rosyjsku. Zegar tykał. Zapytałam raz jeszcze o drogę. Odpowiedział, że ułatwi mi przybycie na spotkanie swoim motorem. Moje spojrzenie na pewno nie wyrażało radości, chyba nawet nie było to zdumienie. Ładnie podziękowałam i już odchodziłam, gdy szybko rzucił: ale jestem policjantem. Tylko się zaśmiałam, chyba zrozumiał cichą ironię, skoro się wylegitymował. Pan policjant Michalis. Dobrze. I do tego nie wyglądał jak Renegat. Poza tym jego motor miał niezwykły kolor – niczym soczysta czereśnia i spieszyłam się na spotkanie. Teraz można wyliczać mnóstwo argumentów, ale słońce, inna planeta i dziwny alfabet zawróciły mi w głowie. Po chwili byliśmy na miejscu, a zamiast debaty na temat polityczno-społecznych międzynarodowych stosunków, mieliśmy tę o międzynarodowym bezpieczeństwie, a raczej międzynarodowych dowcipach o policjantach, podczas której cieszyłam się z faktu, że nie jestem blondynką. Wtedy mogłabym zupełnie inaczej spojrzeć na tę historię.