Nie tylko na „polski sposób”

Okres przedświąteczny i poświąteczny (szczególnie) to odwieczny problem zmieszczenia ważnych kilogramów w walizce. Odwiedzamy rodziny, krainy, świętujemy i… latamy. Jak zmieścić wszystko, co najważniejsze tak, by ważyło mniej niż 23 kilogramy oraz było małe, niepłynne i niedługie w podręcznym bagażu. Mierzyłam, ważyłam i siadałam na walizkę wielokrotnie, w końcu zmobilizowałam wszystkich współlokatorów. A zatem, każdy musiał odtajnić swoją rzeczywistą wagę, aby potem zrobić to samo z walizką w dłoniach. Za każdym razem wynik był inny, więc po kolejce zjadaliśmy to, co miałam zabrać dla rodziny i znajomych. I tak zamiast z czterech regionalnych, portugalskich serów zrobiły się dwa. Kiełbaska do koszyczka zmniejszyła się również o połowę, a w ramach cichego apelu białych bluzek – skonsumowaliśmy czerwone Porto. W końcu z walizki ubywało,  a przybywało w biodrach. Skończyliśmy zacną misję, licząc na cud (który o dziwo się zdarzył) i sklepy duty free.

Inaczej poradził sobie miłośnik nurkowania. Pani, lubująca się w ważeniu każdego grama i dokładnym mierzeniu bagażów nie pozwoliła mu przejść z plecakiem, z którego wystawały… płetwy. Długo nie myśląc założył je na stopy (i skarpetki). A ona zamiast pogratulować pomysłowości, zezłościła się i odwróciła na pięcie. Turysta natomiast w dość oryginalnym obuwiu i prawdopodobnie szalenie wygodnym pomaszerował dalej.

Chodzą słuchy na lizbońskich ulicach o Polce, która bardzo chciała zawieźć swojemu portugalskiemu chłopakowi narodowe przysmaki. Pewnie też długo się nie zastanawiała, bo niektóre mięsidła włożyła do kieszonek, a że nadmiernie oszczędzała na miejscu w walizce to założyła dwie kurtki. Zawsze o dwie kieszonki i parę rękawów więcej na krakowską.

Długo można snuć lotniskowe opowieści o sposobach upychania niedozwolonych kilogramów, choćby poprzez „wynajmowanie” kolegi, z którym potem spotyka się delikwent w łazience i dokłada rzeczy do uprzednio zważonego plecaka. Nie czułam się winna, w końcu odmówiłam sobie obiadu jako ekwiwalent. A cud, który mi się zdarzył przed wylotem prawdopodobnie oszczędził od jednego do dwóch kilogramów, bo tuż przed wejściem na lotnisko odpadła całej długości metalowa rączka. Taki cud!

P.S. Dziękuję wiadomej Agnieszce za zabranie nadkilogramów 🙂