Bilet z niespodzianką

Moje drogi na Cyprze prowadzą przez skały, morze, góry, polanki, jedną rzekę i oczywiście ulice. Na cypryjski miejski autobus można czekać wieki, ale często, gdy się pojawi to bliźniaczo. Albo masz człowieku szczęście i przyjedzie wtedy, kiedy zjawisz się na przystanku, albo urodziłeś się w czepku i po godzinnym oczekiwaniu przyjeżdżają dwa. Sytuacja się zmienia po pod koniec lutego, tak jak gdyby kierowcy na karnawałowym spotkaniu z burmistrzem dostawali nowy kalendarz – turystyczny. Żaden Cypryjczyk przecież autobusem nie jeździ. A i żeby nikt się nie pomylił to nowy rozkład dotyczy tylko kierowców, więc turyści nie maja sposobności się z nim zapoznać. Skoro i tak autobusy nigdy nie przyjeżdżają na czas, to łatwiej jest na przystankach nie wywieszać rozkładu jazdy. To jest czysto logiczne rozwiązanie: nikt się nie denerwuje, nikt nie jest rozczarowany i kierowcy też się nie obrywa. Bez tabelek w życiu jest lżej. Cierpliwy pasażer ma zapewnioną podróż w niebieskim wehikule numeru 30, który zamiast zabrać nas w inna czasoprzestrzeń, zabiera w inny klimat, dosłownie bardziej arktyczny.

Uproszczenie cypryjskiego życia nigdy nie wiąże się ze skróceniem czasu, częściej jest wręcz odwrotnie, tutaj czas nie istnieje, bo jego rozciągłość jest niemierzalna. Słońce wschodzi wraz z pierwszymi spacerowiczami. Kawę pije się godzinami, a o północy można zobaczyć fanów tutejszych naleśników siedzących na plaży i wpatrujących się w księżyc. Ta czasowa rozciągłość to codzienna ślizgawka ułatwień: autobusowe bilety zawsze kupuje się u kierowcy, wsiada się pierwszymi drzwiami, wysiada drugimi, a trzecich nie ma.  Nie ma cyfrowej pani, która informuje nas gdzie będzie następny przystanek, bo, po co jej istnienie? Kierowca wychyla swoja głowę, ciągnie w górę szyję niczym żyrafa sięgająca po najlepszy owoc, otwiera usta i na modłę targowiskowych pań krzyczy: Old Port albo You, In blue… yes you you it is your station. Nikt nie może się sprzeciwić, bo kierowca nigdy się nie myli, w końcu to on trzyma stery. Wysiadasz i już.

Pewnego mniej słonecznego dnia wsiadłam do niebieskiej 30 nie z powodów obserwacji, czy chęci przebywania w przygodnej grupie przypadkowych narodowości. Przyczyna była prosta – pusta lodówka. Jechałam z moimi odwiecznymi supermarketowymi kompanami, śmiejąc się i opowiadając historie, jednak zwykłe zboczenie z trasy powaliło nasze opowieści, uciszyło śmiech i zaliczyło jeden z moich pierwszych cypryjskich absurdów. Kierowca autobusu, mając wielu pasażerów w środku zajechał na stancję benzynową, po chwili wysiadł, zatankował, zapłacił, wrócił z soczkiem oraz batonikiem, zapiął pas i ruszył dalej.